No dobra, luzu, wolnego, chwil „dla siebie” nie ma, nie było i… nie będzie.
Oj, krygowałem się w 2015, podobnie rok wcześniej. Oszukiwałem sam siebie. Dziś już wiem: nie ma wolnego, nie ma lenistwa, nie ma „czasu dla siebie”. Po to porzucałem korporacje i poszedłem „na swoje” by żyć tak jak chcę, a nie jak mi każą. Chichotem diabelskim jest fakt, że sam siebie wpędziłem w kierat pracy… Ale jest różnica, pracuję na siebie i dla siebie. I robię coś co naprawdę kocham. I tak już ponad siedem lat.
Jaki był 2016 rok? No… intensywny. Podróżniczy. Pracowity. W związku z tym części planów i zapowiedzi nie udało się zrealizować. Ale za to dało się co innego. To był kolejny rok z klęską urodzaju w tle.
Końskie historie
Pierwszy raz od lat nie zapomniałem o… Skaryszewie. Zawsze chciałem pojechać z aparatem i zobaczyć jak wygląda ów słynny targ koni. Co tu się tak naprawdę wyczynia. Czy faktycznie męczy się zwierzaki? Czy też cała skaryszewska nagonka to wyimaginowane doniesienia miłośników zwierząt? Pojechałem w lutym. Są zdjęcia, są przemyślenia, będzie materiał. Niestety na publikację trzeba będzie poczekać. Ale przed kolejnym, marcowym targiem na pewno się pojawi.
W kwietniu i maju spędziłem miesiąc na Kubie – jak zwykle prowadząc warsztaty fotograficzne. Ale nie tylko. Chciałem – wreszcie – być 1. maja na Placu Rewolucji . Na dodatek chciałem zobaczyć jak do hawańskiego portu wpływa statek z pierwszymi od czasów castrowskiej Rewolucji turystami z USA.
W końcu chciałem pojechać na wschód, do Oriente, prowincji z której wywodzą się dźwięki kubańskiej muzyki. I do Baracoa, miasta pierwszego rewolucjonisty, Hatueya. W Baracoa poznałem Polaka, fotografa, zakorzenionego na Kubie – Krystiana Wereszczyńskiego, a efekt tego spotkania i nowej znajomości zmaterializuje się już 1 kwietnia 2017 roku – Razem poprowadzimy warsztaty street photo w Hawanie (na które są jeszcze dwa miejsca).
Nieuznawana piłka nożna
Zaraz po powrocie z Kuby wsiadłem w samolot i poleciałem do Gruzji. To już mój drugi raz w Gruzji. I śmieje się gdy to piszę, bo formalnie w tym kraju spędziłem coś około miesiąca… nie opuszczając Abchazji. Mogę szczerze powiedzieć: nie widziałem niczego poza Abchazją. I tym razem celem była Abchazja i Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej Państw Nieuznawanych.
Powstał z tego reportaż dla Onet.pl, zaś na blogu pojawił się mniej piłkarski, ale bardziej refleksyjny tekst podsumowujący moje podróże po tym kraju.
Czerwiec spędziłem w Turcji. Pojechałem fotografować Szlak Licyjski – antyczną trasę przez Licję, królestwo którego resztki wciąż znaleźć można na tureckim wybrzeżu. Wędrowałem więc i fotografowałem. Zauroczyłem się miejscem, czemu wyraz dałem tekstem w Magazynie Podróże i wystawą w Warszawie, Krakowie i Poznaniu. Przede mną publikacje na blogu, bo w czasie wyjazdu przygotowałem i zdjęcia i nico filmów ze szlaku. No i trochę – mam nadzieję – fajnych opowieści. Śledźcie blog już od połowy stycznia.
Fotograf na wideo, wersja 1.0
Mam ogromy problem z wideo, z publikacjami na moim kanale Youtube. Przez kilka lat zbierałem materiały, stworzyłem też trailer programu, ale… wciąż nie odpaliłem pierwszego odcinka. A to wszystko z braku czasu. Za dużo mnie nie ma w domu. Postanowiłem więc zrobić pierwszy krok, mały kroczek. Z początkiem lipca pojawił się nowy cykl filmów na moim kanale YouTube – „60 sekund z podróży”. To próba zderzenia rzeczywistości, w której fotografuję z wykonanym zdjęciem. Innymi słowy: widać gdzie i jak robię zdjęcie. Kto jeszcze nie miał okazji oglądać – zapraszam.
Lipiec i kawałek sierpnia zabawiłem ponownie na Islandii. To już nowa świecka tradycja, że środek lata spędzam właśnie tam. Znów warsztaty, ale tym razem w nieco zmienionej formule. Prócz objechania wyspy dookoła ruszyliśmy w interior, w serce wulkanicznej wyspy, by podziwiać jedyne w swoim rodzaju krajobrazy. Na dodatek udało się zrealizować nieco zdjęć i nagranie wideo z drona! Takiej Islandii sam wcześniej nie widziałem, poważnie.
Z końcem sierpnia doszła też do mnie miła wiadomość. Moje kubańskie zdjęcie zwyciężyło w konkursie Leica Street Photo 2016. Duma i radość! Niestety nie mogłem zaglądnąć na pokonkursowy wernisaż w Warszawie, ale podobno było dużo ludzi 🙂
Plener z Fotografem w Podróży
Przełom września i października rozpocząłem od nowości w moim warsztatowym repertuarze. Zorganizowałem pierwszy plener fotograficzny w Polsce.
Z bardzo wesołą ekipą ruszyłem na Podhale, Spisz, w Pieniny łapać ostatnie chwile złotej, polskiej jesieni. Było niesamowicie – i fotograficznie (niektórzy zostali nagrodzeni za przygotowane w czasie pleneru zdjęcia na konkursach fotograficznych!) i towarzysko. W styczniu jedziemy kolejny raz!
A chwilę później ponownie ruszyłem na do włoskiej Versilii – położonej w zachodnio – północnym krańcu Toskanii. Znów były kolarsko, znów było pracowicie. Wraz z Veloart realizowałem zdjęcia i filmowy reportaż z okolicznych tras.
Także w październiku ruszyłem z nową inicjatywą, wraz z Agą Jaworską powołaliśmy przedsięwzięcie Color no Color i planujemy zająć się fotograficzną edukacją na nieco innej płaszczyźnie niż podróże: przede wszystkim w studio i na mistrzowskim poziomie w edycji zdjęć w Adobe Lightroom i Photoshop.
Pierwsze warsztaty już za nami. Kolejne w styczniu.
A końcówkę roku spędziłem ponownie w Ameryce Południowej. W listopadzie ruszyłem do Argentyny i Chile – do Patagonii, prowadzić warsztaty fotograficzne. Pisząc te słowa w zasadzie wciąż tu jestem, kończę wyjazd w Buenos Aires „rozgryzam” tango, próbując zrozumieć jego fenomen. Do domu wracam dopiero na Święta.
Fotograf nigdy nie ma dosyć!
Oprócz tych wszystkich, transkontynentalnych szaleństw pokazywałem się całkiem sporo, opowiadając i szkoląc: Islandię w Częstochowie, Lublinie, Starym Sączu i Krakowie; Kubę w Warszawie i Rzeszowie, i Mali w Krakowie. Do tego prowadziłem warsztaty – własne i w ramach różnych festiwalów podróżniczych m.in. w Złocieńcu u szalonego duetu Aga&Marta. Miałem też przyjemność brać udział w zbiorowej wystawie, retrospektywie konkursu Travel Photographer of the Year.
I na koniec… Tak, stało się. Udało. Kilka dni temu, siedząc nad ekranem komputera w Buenos Aires złożyłem finalną wersję tekstu książki. Będzie to nietypowe dzieło. Myślę, że wielu z Was zaskoczę. Na razie cicho – sza. Książka, nakładem Wydawnictwa Literackiego pojawi się już w maju 2017.
Ps. Kilka dni temu przyszedł też do mnie wyczekiwany mail od innego, tym razem niemieckiego wydawnictwa. Czeka mnie w 2017 roku przygoda. Ogromnie się cieszę, ale mam też mnóstwo obaw. Bo to duża rzecz, która zajmie mi mnóstwo czasu. Fani moich kolarskich fotografii powinni być zadowoleni. Póki co nic nie mówię, a Wy trzymajcie kciuki. Zapowiada się pracowity rok!