Gdy wybierasz się na zimowy trip do narciarskiego raju, z każdym kilometrem, ze spędzoną w aucie godziną, która zbliża cię do wymarzonego celu, ogarnia cię niepokój.   

Piszę te słowa trochę w twoim imieniu, drogi Czytelniku, bo założę się o sporą sumkę, że i tobie przydarzyła się taka historia. Jedziesz na narty i będzie to jedyny raz w sezonie, gdy staniesz, w słońcu na alpejskim stoku. Jeden razy, gdy bilans zjazdów w dół i minut wystanych w kolejce do kolejki będzie mocno zaburzony na niekorzyść kolejki. Gdy w końcu zrozumiesz, że piłowanie kilkuset metrowych, podbeskidzkich stoków w czasie szarych, pochmurnych dni to nie narciarstwo, ale jakaś parodia aktywności, która przecież ma wpisana w swoje dna: wolność, przestrzeń, słońce i… sztruks. Cóż, po tym nieco przydługim wstępie przejść muszę do sedna. Bo wszystko co w narciarstwie alpejskim najważniejsze, rozbija się o sztruks właśnie. A niepokój, o którym piszę związany jest z relacją, łączącą jeżdżących na nartach z tym określeniem, będącym synonimem początku narciarskiego dnia. Jadąc do austriackiego Ischgl w Tyrolu, bałem się o to, czy uda mi się położyć pierwszy ślad na sztruksie. Czy ekipa podzieli moje pragnienia.  

Ischgl zdjęcie narciarskie

 Kalkulacja

Siedząc w samochodzie, przyglądając się moim towarzyszom podróży zastanawiałem się, czy podzielą moją przemożną chęć pierwszego śladu. Kalkulowałem. Wprawdzie z Gosią i Wojtkiem znaliśmy się całkiem dobrze, ale nigdy nie byliśmy razem na nartach. O moją, osobistą drugą połowę, Dorotę obaw nie czułem. Całe życie spędziła na nartach jako instruktor w szkole narciarskiej, więc bardzo dobrze znała to uczucie: wyskakujesz z podgrzewanego krzesełka, dopinasz klamry butów, poprawiasz gogle, uderzasz kijkiem o kijek i już – mkniesz w dół, kładąc pierwszy ślad na zmrożonym, chrupiącym niczym rant neapolitańskiej pizzy sztruksie. W ostrym skręcie, spod twoich nart nie uderzają pióropusze śniegu. O nie! Zostawiasz za sobą równy jak szyny wąskotorowej kolejki, podwójny ślad. Pierwszy ślad. Mam świadomość, że miłośnicy jazdy poza trasami prychają na te słowa i z wyższością odwracają wzrok w kierunku stoków pokrytych puchatą kołdrą śniegu. Drodzy państwo, po co się spierać o wyższość bombardino nad aperol spritz, skoro można wypić i to i to?

Ischgl zdjęcie narciarskie

 Dzień pierwszy

Pierwszego dnia ruszyliśmy bladym świtem. Okazało się, że moje obawy są płonne, bo zespół Gosia i Wojtek nie dość, że zapewnili śniadaniowy catering na najwyższym poziomie, to na dodatek zwarci i gotowi, napaleni byli nie mniej ode mnie na poranną jazdę. Samochodem mknęliśmy zacienioną doliną Paznaun, wypatrując wjazdu na parking pod największą gondolę w Ischgl. Ostatni raz jeździłem tu chyba z dziesięć lat temu i ciekaw byłem jak przez ten czas zmienił się ośrodek. Ogromna, mieszcząca 28 osób gondola kolejki Pardatschgratbahn w niespełna 10 minut przeniosła nas 1251 metrów wyżej – z doliny na Pardatschgrat  2624 m n.p.m. Widok na położone nieco niżej Idalp – serce ośrodka z miejsca przypomniał mi dlaczego właśnie Ischgl uważam za najlepszą, alpejską stację narciarską. Cóż, można epatować liczbami: 239 km tras, z czego 90% powyżej 2000 metrów n.p.m. –  to naprawdę robi wrażenie. Ale sens tej opinii jest gdzieś indziej. Trasy, obsługiwane przez 45 wyciągów leżą w sercu gór – aby się tu dostać trzeba pokonać grzbiet, a później zjechać gondolką nieco w dół i znów, ruszyć do góry. To położenie sprawia, że śnieg w Ischgl jest w zasadzie zawsze, zaś silne, zimowe wiatry w zasadzie nigdy nie zamykają ośrodka. Idalp, skąd promieniście rozchodzą się trasy jest miejscem, gdzie nie tylko można zjeść, napić się i nie tracić przy tym panoramy gór, ale po prostu odpocząć na leżakach, w słońcu – z drinkiem w dłoni. Albo zobaczyć koncert. Wiosenne serie koncertów „Top of the Mountain” mają jeden cel – zakończyć z przytupem sezon narciarski. W końcem kwietnia w Idalp staje wówczas wielka scena, a na niej pojawiają się gwiazd. W minionych latach zagrali tu m.in. Sting, Rihanna, Alanis Morissette, Muse, Elton John.

Ischgl zdjęcie narciarskie

 Przemyt
Szybka decyzja – ruszamy na grań, dzielącą austriacką i szwajcarską część ośrodka. Och, nie napisałem o tym? Ischgl wchodzi w skład Silvretta Arena, tworząc mega – ośrodek z sąsiednim Samnaun. Spod Viderjoch 2732 m n.p.m., z górnej stacji kolejki B2 Flimjochbahn świetnie widać długie stoki po szwajcarskiej stronie.  Lubię ruszać na nie z rana, gdy słońce oświetla tę część ośrodka. Inny powód to… sztruks. Bo tak właśnie jest, że szwajcarska część areny wypełnia się narciarzami najpóźniej. W przeciwieństwie do czerwonej strefy austriackiej, Po tej stronie gór trasy są głównie niebieskie, szerokie, długie. Można więc kręcić bez końca, bezpiecznie; można zjechać aż do dna doliny, do Samnaun, zahaczyć o bezcłową strefę, naszykowaną tam przez Szwajcarów. I pokusić się o mały przemyt. Raczej symboliczny – mimo, że zdarzają się kontrole na stoku – ale i historyczny równocześnie. Bo trasy narciarskie – a słynna , długa na 10 km, czerwona 80-tka najbardziej – nawiązują do dawnego szlaku przemytników, którzy już ponad sto lat temu nosili towary z Austrii do Szwajcarii i z powrotem. Ów nielegalny proceder jest dziś uhonorowany nie tylko długą trasą zjazdową, ale i trzema wariantami „przemytniczych”, narciarskich huśtawek: przemytu złota, srebra i brązu. 

Jak to sfotografowałem?

Więcej fotografii oraz dużo praktycznych rad o tym jak fotografowałem w Ischgl znajdziesz w poniższym filmie

 Chwila przerwy

Gdyby chcieć podzielić ośrodek na części, to najbardziej odludne, szczycące się najpiękniejszymi widokami są trasy położone na zachodnim krańcu – z Piz Val Gronda 2812 m n.p.m. i Palinkopf 2864 m n.p.m. na czele. Ten ostatni to prawdziwa, panoramiczna petarda. Widoki ze szczytu, położonego powyżej górnej stacji kolejki D1 zachwycił mnie do tego stopnia, że w trzecim dniu jazdy, gdy uśmiechnięci od ucha do ucha siedzieliśmy w knajpce gdzieś w bocznej dolinie Fimba, pili radlera i zajadali frytki, ogłosiłem, że to jutro robię sobie przerwę od nart. Moja ekipa popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. Pospieszyłem z wyjaśnieniami, że wprawdzie jeszcze nigdy tego nie zrobiłem, że te sześć dni na deskach zawsze były wypełnione po brzegi, ale tym razem zrobię wyjątek. Na czwarty dzień zaplanowałem fotografowanie. Postanowiłem, że do mojego skiturowego plecaka wpakuję sprzęt i ruszę – a jakże, z nartami – na stok. Ale jazda nie będzie celem samym w sobie, będą nim widoki. Pogoda miała być świetna, jedyny problem, który zaprzątał mi głowę to pomysł na sfotografowanie ośrodka. Już do końca dnia, a potem przy kolacji, gdy reszta ekipy z wypiekami na twarzy wspominała przygody na stoku, ja, w skupieniu zastanawiałem się nad koncepcją fotografowania.

Ischgl zdjęcie narciarskie

Liczy się forma

Pomysł pojawił się o poranku, gdy sunęliśmy samochodem na parking pod wyciągiem. Doszedłem do wniosku, że fotografowanie w stylu lifestyle po pierwsze byłoby wtórne, a po drugie nie zaspokoiłoby moich ambicji. Postawiłem więc na koncept, a ten oparłem o formę – kompozycje graficzne. W Idalp pożegnałem więc ekipę i już samotnie, spokojnie ruszyłem na zdjęcia. Szukałem plam, wieloplanowe, wpatrywałem się w linie, które na sztruksie i świeżym śniegu – poza trasami – malowali narciarze. Świeży opad śniegu sprawił, że wszelkie wypukłe formy na stokach zyskały obłe kształty. Starałem się fotografować głównie z wyciągów, wybierałem te, które dawały mi szansę na światło świecące zza pleców lub nieco pod kątem, akcentując nierówności terenu. Myśl, by w cały ten foto-graficzny obraz ośrodka pojawiła się w momencie, gdy na jednej z wąskich dojazdówek zobaczyłem gromadę narciarzy. Zmieniłem obiektyw na ten dłuższy, wykorzystując spłaszczoną perspektywę starałem się potraktować jeżdżących jak pionki na kompozycyjnej szachownicy. Czekałem aż odpowiednio się ustawią, aż zagrają swoje, fotograficzne role. W końcu człowiek w krajobrazie to coś, co naprawdę bardzo lubię!

Ischgl zdjęcie narciarskie

 Mocna jedenastka

To był mój pierwszy raz z aparatem na nartach. Pierwszy raz „nie zajeździłem” całego ośrodka, co przecież zawsze było normą. Nigdy wcześniej nie stać mnie było na decyzję, która poświęciłaby narciarski dzień na rzecz zdjęć. Z perspektywy czasu mam pewność, że jeszcze kiedyś to powtórzę, a na pewno w czasie skiturowych wędrówek, których tempo sprzyja fotografii. Ów fotograficzny dzień zakończyłem z uśmiechem i z narciarską nagrodą – postanowiłem pokonać słynną trasę „Eleven”, prowadzącą ze szczytu Greitspitze 2872 m n.p.m. aż po dno doliny w Ischgl. Na początku walczyłem ze stromizną czarnej 13-tki, ale później już tylko rozkoszowałem się spokojnym zjazdem trasy numer 1, by na końcu podjąć nierówną walkę na dolinnym, nieco zmuldzonym i przede wszystkim tłocznym odcinku 1a. Cóż, nie tylko ja wpadłem na pomysł, by wspaniałe warunki narciarskie wykorzystać aż do cna i na liczącej 11 km – stąd nazwa – trasie przetestować siłę wymęczonych całym dniem mięśni ud.

Ischgl zdjęcie narciarskie

Zobacz koniecznie

Jak robić zdjęcie w zimie? Jak się przygotować? 

Strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.