Przez kilka lat, w zasadzie w czasie pandemii odpuściłem sobie przygotowywanie zestawień „ulubionych zdjęć”. Piszę „ulubionych” z premedytacją, bo już jakiś czas temu postanowiłem wybierać z dorocznego zestawu fotografii te, z którymi łączy mnie jakiś związek sentymentalny. Tak, wiem, to wbrew zasadom, w końcu sam o tym nie raz mówiłem, by patrzeć na fotografię przez pryzmat wyzuty z sentymentów. Ale w moim przypadku biorę na barki podwójną pracę: wybieram te, które lubię i te, które uznaję za dobre. Zapraszam więc Was na przegląd miejsc i zdjęć – w myśl zasady: jedna fotografia z każdego podróżniczego wyzwania, jakiego było dane mi doświadczyć.
Początek roku, luty, jak zwykle zastał mnie w Wenecji. To była druga edycja warsztatów street photo, w czasie których uczyliśmy się fotografować i w Wenecji i w Burano. A fotografia, którą pokazuję zrobiłem pierwszego dnia, tuż po przyjeździe, w czasie przejścia przez most Rialto. Podoba mi się w niej brak dosłowności, ta drobna aluzja, która nie obnaża uroku miejsca, ale daje swoisty przedsmak tego, co wydarzy się za chwilę…
Sycylię odwiedziłem pierwszy raz. Pojechałem z Dorotą, żeby przygotować dokumentację do planowanych na 2024 rok warsztatów fotografii reporterskiej. Wybór padł na Wielki Tydzień. I powiem tyle: mało co ostatnio zrobiło na mnie takie wrażenie! Było autentycznie, momentami magicznie, zaskakująco. I nie mogę się doczekać, ponownego marcowego wyjazdu!
Ten miniony rok brzmiał dla mnie z włoska, bo chwilę po Sycylii wsiadłem w auto i ruszyłem ponownie do Italii, tym razem po to, by poprowadzić warsztaty i plener fotografii krajobrazowej w Toskanii. Cóż, typowymi, toskańskimi obrazkami nie będę Was raczył, w zamian za to coś mniej typowego, bo o to właśnie nam chodziło – evergreeny i nowości: przywieźć coś, czego nikt się po nas nie spodziewa.
Maj zakończyliśmy z przytupem, trochę rzutem na taśmę – wziąwszy pod uwagę to, co wydarzyło się kilka miesięcy później – w Jerozolimie i Tel Avivie. Warsztaty fotografii reporterskiej były okazją, by zderzyć się z miastem wielu kultur i wielkich religii. Dla wszystkich było to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie.
Gdy przygotowywałem to zestawienie, naszła mnie taka konstatacja: religijny rok. W sensie fotograficznym zaglądałem na przeróżne, religijne wydarzenia. Jak chociażby to, Boże Ciało w Lipinach, w sercu Górnego Śląska. Cóż, okazuje się, że ważne, autentyczne wydarzenia można fotografować za rogiem własnego domu.
Wyjazd do Berlina na warsztaty street photo był zderzeniem z „religią”, która może stanowić profanum tego, co fotografowałem na Sycylii czy w Lipinach; tego co za chwilę będę fotografował na Świętej Górze Grabarce. Kto był ze mną ten wie (a kto jedzie w tym roku – ten się dowie). W odróżnieniu od poprzednich wyjazdów do Berlina, tym razem odwiedziliśmy nowe miejscówki, niektóry z nich wręcz odebrały nam mowę.
Sierpień to zawsze czas, gdy ruszamy do Grabarki, by podążać z pielgrzymami na tę prawosławną Częstochowę. Od kilku lat w ramach warsztatów fotoreportażu dołączamy do pielgrzymki, by poczuć, zobaczyć, zrozumieć czym jest wiara, czym może być. To, co zmienia się w nas po tych kilku dniach w Grabarce jest nie do przecenienia.
Wrzesień to miesiąc najpiękniejszego światła w Stambule. W minionym roku powróciłem tam z warsztatami fotograficznego storytellingu i muszę powiedzieć, że niecierpliwie przebieram nogami, by pojawić się tam ponownie. Po prostu uwielbiam Stambuł – tak klimat w dosłownym rozumieniu tego słowa, jak i metaforycznie: klimat miejsca, ludzi, miks kultur i religii. Będę tu wracał co roku.
Tuż po powrocie z Turcji wsiadłem do samolotu i wylądowałem w Hanoi, poprowadziłem kolejną fotowyprawę po północnym Wietnamie. Lubię tu wracać, bo kraj ma dla fotografa wspaniałą ofertę tak samo na dobre kadry jaki i świetną kuchnię. Wietnam to azjatycki tygiel, trzeba tu wybierać to, co chce się fotografować, walcząc w ten sposób z nadpodażą tematów i miejsce.
Jesień zaczęła się intensywnie i nie chciała odpuścić. Doroczny plener na szeroko rozumianym Podhalu i udział w redyku owiec, fotografowanie wspaniałych mgieł, inwersji, świetna, koleżeńska atmosfera – to tylko czubek lodowy atrakcji pleneru.
A słoneczny listopada przekułem na kolejną – po pandemicznej przerwie – edycję warsztatów street photo w Krakowie. Z uśmiechem prowadziłem kursantów po moich ulubionych miejscówkach, odkrywałem nowe, bo – jeśli ktoś z Was jeszcze tego nie wie – Kraków jest idealnym miejscem, by uczyć się fotografii ulicznej.
Tak samo jak Sri Lanka – idealna, by zaznajomić się z opowiadaniem historii za pomocą fotografii. Bo grudzień, jak zwykle, zastał nas na tej uroczej wyspie nazywanej Łzą Indii, gdzie pochylaliśmy się nad reporterskimi tematami, łącząc warsztat z nowymi umiejętnościami storytellingowych.
To był rok w drodze, pierwszy taki po pandemii. Powrót na utarte, fotograficzne ścieżki, nieco nowych wyzwań, ale i jedna, wielka tęsknota za Kubą, do której po pandemicznej przerwie wciąż nie udało mi się wrócić.
Jeśli chcesz poznać więcej fotograficznych historii zasubskrybuj mój kanał na Youtube – o, tutaj, i dołącz do grupy na Facebooku – Fotografowanie w podróży. A najlepiej – dołącz do moich kursów fotograficznych w ramach Akademii Fotografa w Podróży – tutaj.