Jest afera! Ikona świata fotografii National Geographic, Steve McCurry dokonał fotomontażu.
Jad leje się z każdej strony, bo jak to tak? Fotograf kultowej agencji Magnum, autor słynnej Afganki, która od lat topi ludzkie serca, budzi empatię i zmusza do rozmyślań, jest zwykłym oszustem? Zamiast pracować – jak nakazuje warsztat fotografa – nad kadrem, czekać, wyczekiwać, wybierać sceny, powtarzać ujęcia – po prostu montuje swoje zdjęcia w „fotoszopie” i tym samym idzie na łatwiznę? Dodaje elementy albo je usuwa ze zdjęcia?
Nie wiem, nie znam odpowiedzi. Nie wiem na ile zawiódł sam fotograf, na ile technik, który zajmuje się jego pracami (tu mała anegdotka, w czasie jednego ze spotkań z fotografami w Atenach i dyskusji na temat obróbki zdjęć padło sakramentalne pytanie: ty sam obrabiasz swoje zdjęcia? Oni mieli ludzi od tego… No cóż.). Tak czy inaczej krytyka spadła na McCurryego niczym kamienie na jakąś niewierną Afgankę. Fotograf zawiódł fanów swoich zdjęć.
Sam winowajca broni się w jedyny możliwy sposób: to nie ja, nie wiedziałem o tym! Wierzyć mu czy nie? Ja nie wierzę, znam każdy swój kadr, nie wierzę, że on nie zna swoich. Ale to nie zmienia mojego nastawienia do jego fotografii. Zmiany, które wprowadził są w zasadzie minimalne w sensie ingerencji w obraz, ale totalne w odniesieniu do działania zmienionego obrazu na oko ludzkie. Nie, żebym je popierał, akceptował, po prostu rozumiem ich cel i sens. Ale o tym później.
Tymczasem pojawiają się pierwsze komentarze i publikacje. Marcin Dobas pisze o etyce, a raczej jej braku i zadaje foto-egzystencjalne pytanie: Czy powinniśmy tak nasze zdjęcia obrabiać? I gdzie jest granica [owej obróbki]?
Powiem szczerze – zupełnie nie rozumiem tego pytania o etykę. Nie rozumiem w czym rzecz. Nie rozumiem co to jest etyka fotografa w zakresie ingerencji w stworzony obraz fotograficzny. Dla mnie nie ma żadnego przesuwania granic. Po prostu w obraz się nie ingeruje i już. Nie dodaje się treści do zdjęcia, tak samo nie usuwa się ich ze zdjęcia. Albo inaczej: ingeruje na tyle, na ile pozwala na to zależność pomiędzy tym co widzieliśmy, a tym co „wyszło” nam na zdjęciu. Na ile wielki jest rozjazd pomiędzy tym co widzieliśmy, a tym co ułomna w swej naturze technika fotografowania pozwoliła nam zarejestrować. To oczywista oczywistość, że przeciętna matryca aparatu widzi mniej od ludzkiego oka, widzi inaczej. Kto nie wierzy niech zrobi zdjęcie pod światło i popatrzy pod światło. A potem porówna wrażenia. Ingerencja powinna być próbą „podciągnięcia” obrazu do rzeczywistości, którą widzieliśmy. Fotografując w formacie RAW dostajemy efekt, który ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Kadr jest ten sam, cała reszta – mocno się różni. Najważniejsze jest pytanie: czy faktycznie widzieliśmy to, co w finalnej wersji „wypluwa” nasz „fotoszop”? Z premedytacją nie poruszam tematy fotografii czarno – białej. To rozmowa na inną okazję.
Graliście kiedyś w gry komputerowe? Takie z czasów gdzie sprytną kombinacją klawiszy, albo wgraniem jakiejś poprawki można było „dodać sobie kilka żyć”. Czasem to był najszybszy sposób by „przejść” całą grę, wszystkie jej levele. Najszybszy, ale nie jedyny. Ten drugi był żmudny, czasochłonny, wymagał cierpliwości. Dokładnie tak samo jest z fotografią. Nie da się uzyskać wspaniałych, działających na wyobraźnię kadrów krajobrazowych w czasie gdy ani światło, ani miejsce fotografowania, ani umiejętność kadrowania nie pracują na naszą korzyść. Nie da się podziałać w streetcie, reportażu, dokumencie bez socjotechnik, pozwalających na zachowanie minimalnej chociaż anonimowości czy w końcu – co najważniejsze – bez wypracowywania kadru, klatka po klatce. O, przy okazji – ci, którzy w fotografii cyfrowej widzą śmierć fotografii, bo „zalewają nas tysiące marnych zdjęć, zaś fotograf robi teraz tysiące klatek zamiast kilku, nie myśli tylko naciska spust migawki” – niech chociaż raz spróbują fotografować na ulicy, niech spróbują wypracować kadr. Cyfra to dar od Boga, pozwalając na bieżącą analizę poprawności fotografowanej sceny. Cyfrą łatwiej robić dobre zdjęcia. Pod warunkiem, że się potrafi. Albo chociaż chce się nauczyć.
Kontrowersyjne zdjęcie Steve McCurrego – przesuń suwaczek i zobacz zdjęcie oryginalne i po retuszu.
I tu dotykam sedna spawy. Gdyby McCurry fotografował owe montowane finalnie sceny cyfrą – od razu widziałby ich niedoskonałość. Niedoskonałość, która wprawdzie nie dyskredytuje ujęć, ale sprawia, że ich siła rażenia jest mniejsza: dzieciak w wodzie skleja się z drugim, wyseparowany wygląda lepiej, bez „bagażu”. Ręka na krawędzi kadru drażni, a piłka na dole włazi na dolną linię kadru, przesuwając tam siłę optyczną, dusi kadr. Źle? No źle, ale nie tragicznie. Jeśli stałbym tam i robił zdjęcie, ile ujęć wykonałbym? Taka scena to ustawienia „sportowe” – 6-8 klatek na sekundę, poprawny kadr, podbita czułość, ultra krótki czas i reszta dzieje się automatycznie. A potem wybór tego jedynego ujęcia. Potem – czyli zaraz po. Jeśli zabawa dzieciaków trwałaby dłużej – znów ustawiłbym się w jakimś miejscu i ponowił cały zabieg. Na karcie zapisane miałbym z 200 zdjęć. Ponad 5 filmów 36 – klatkowych. Raczej na pewno miałbym „to jedyne”. McCurry poszedł na skróty. Tak bardzo chciał tego zdjęcia w planowanej sile i wymiarze, że postanowił sobie pomóc.
Czy to nieetyczne? Etyka – w dużym uproszczeniu – to zbiór zasad, regulujących relacje pomiędzy ludźmi. Nie zabijam bo to nieetyczne. Ale nie zabijam też, bo… źle bym się z tym później czuł. Dlatego inaczej zadam pytanie: czy fotograf dobrze czuje się, gdy zamiast wypracować kadr pomaga sobie fotomontażem? Cóż, są tacy, którym to nie przeszkadza – o, daleko nie szukając słynny Scott Kelby, guru fotoszopa mówi wprost: jeśli masz słabe niebo na zdjęciu – skopiuj je z innej fotografii, i pokazuje jak to zrobić. Zdjęć o przesadnej modyfikacji zarówno w zakresie korekt tonalnych czy usuwania – dodawania elementów jest od groma w serwisach typu 500px.com.
![1461679636-02-paolo-viglione-steve-mccurry[1]](https://fotografwpodrozy.pl/wp-content/uploads/2016/05/1461679636-02-paolo-viglione-steve-mccurry1-760x429.jpg)
Od tego wszystko się zaczęło. Paolo Viglione zauważył, że noga przechodnia obok znaku drogowego po prawej wygląda… dość dziwnie. (fot. (c) Steve McCurry, Magnum)
Czy to źle, że ludzie montują swoje zdjęcia? Ależ skąd, dobrze. Niech sobie będą; niech będą ludzie, którzy tworzą takie dzieła. Tyle, że nie nazywajmy tego fotografią, stwórzmy nowe określenie: foto-grafika. Wrzućmy tam wszystko to, co pozwala użyć wszelkich technik graficznych w oparciu o zdjęcie – fotografię traktowaną jako bazę. Niech dobra fotografia, ta wypracowana w pocie czoła ma wreszcie jasną przeciwwagę – fotografię „na dopingu”.
Powyższe zdjęcie mojego autorstwa było wielokrotnie kwestionowane: na pewno ich tak ustawiłeś. Nie, nie ustawiłem. Na szczęście mam na to świadków.
Niech będą więc fotografowie i fotograficy. I nie doszukujmy się tu etyki czy jej braku. Po prostu bądźmy ze sobą i z innymi szczerzy: piszmy otwarcie, że zdjęcie jest fotomontażem, że ulepszyliśmy. Że to wykreowana rzeczywistość. To jedyny sposób by rozwiązać ów problem. Prawda nas wyzwoli!
Gdy wiele lat temu sięgnąłem pierwszy raz po aparat zachłysnąłem się makro fotografią, krajobrazami „z okna domu”, zdjęciami podwodnymi, przeszedłem przez wszystkie możliwe techniki i style – crossem i gumą włącznie. Pozostałem w dokumencie. A wszystko za sprawą dwóch fotografów, którzy pokazali mi to, co w fotografii jest najbardziej pociągające – zmienność obrazów, przesuwających się przed oczami. Fakt, że tak naprawdę cały czas oglądamy film, z którego okiem, sercem i szkłem obiektywu wybieramy jedną, jedyną klatkę. I na dodatek, w ułamku sekundy mamy zadanie zamknąć tę ulotność w ramce kadru: bliżej – dalej, wąsko – szeroko. Ten proces jest do bólu subiektywny, jest tym co pozwala powiedzieć: o, to jest fota fotografa X! A ta pana Y! Jest fascynującą grą pomiędzy naszą wrażliwością, wyobraźnią, umiejętnościami obsługi aparatu, a rzeczywistością, która cały czas płata nam figle. To sedno fotografii. Po co je niszczyć fotomontażem? Po co sprzedawać duszę diabłu? Dla chwili sławy? “W przyszłości każdy będzie sławny przez 15 minut” (A. Warhol).