Prawdopodobnie za kilkadziesiąt lat nie będzie już cmentarzy. Sprawiedliwe znikną zarówno te omszałe, z przekrzywionymi krzyżami, gwiazdami Davida, półksiężycami jak i równo przystrzyżone, nowoczesne i zielone cmentarze światowych metropolii.
W zamian pojawią się kolejne osiedla, domy, centra handlowe i niezliczone ilości wieżowców. Nie będzie to objaw ludzkiej degeneracji czy braku szacunku do zmarłych. Zmusi nas do tego rzeczywistość. Bo gdyby się dobrze zastanowić to za jakieś 100 lat światu przybędzie ponad 6 mld ludzi. Do pochowania. Życie i śmierć są nierozłączną częścią otaczającej rzeczywistości. Na cmentarzu – najbardziej kosmopolitycznym z miejsc – niezależnie od wyznawanej wiary, światopoglądu, czy koloru skóry świat doczesny oddziela od zaświatów ta cieniutka, niewidoczna granica. Tutaj najłatwiej ją poczuć. Cmentarze są ważną częścią naszej kultury, a w każdym zakątku świata stosunek żywych do zmarłych jest szczególny. Ale zdziwiłby się ten, kto zaryzykował stwierdzeniem, że wszędzie taki sam. Bo śmierć niejedno ma imię. A cmentarz cmentarzowi nierówny.
Podniebny pochówek
Najbliżsi idei świata bez cmentarzy są chyba Tybetańczycy. Zmarłych mnichów zamiast grzebać pozostawiają na pastwę sępów. Po kilku godzinach ze zmarłego nie pozostaje prawie nic. Pogrzeb ten, zwany powietrznym lub niebiańskim kultywowany jest od tysięcy lat, to stara szamańska tradycja znacznie starsza od buddyzmu. Kilkaset km na południe od Tybetu, w hinduistycznym Nepalu czy Indiach sępy zastępują nie mniej chciwe płomienie ognia. Zmarli płoną na stosach, a prochy lądują w wartkich nurtach świętych rzek. Niestety, rabunkowa gospodarka i wieloletnia tradycja pogrzebowa doprowadziły do sytuacji, w której oba kraje są już pozbawione większości lasów. Dlatego stosy powoli zastępują krematoria, a drewno jest dziś luksusem, na który stać tylko nielicznych. Staremu Światu bliższe od stosów są cmentarze. Wiele z nich jak chociażby paryski Pere Lachaise, warszawskie Powązki czy lwowski Orląt od lat są wielkimi atrakcjami turystycznymi, gdzie na licznych nagrobkach dłutem rzeźbiarza zapisana została historia pokoleń. Dużo tu znanych nazwisk i wybitnych osobistości. Nie ma tu zbyt wiele mogił zwykłych obywateli. Tych do końca XVIII wieku chowano z zbiorowych grobach. Tylko bogaci mogli sobie pozwolić na luksus życia wiecznego w pojedynczym grobowcu. Domeną europejskich cmentarzy jest smutek i nostalgia. Chociaż 200 lat temu cmentarze tętniły życiem – głównie za sprawą miejskiego półświatka – dziś pełnią zupełnie inną rolę. Jest tylko jedno takie miejsce w Europie, gdzie żywi wciąż drwią sobie ze śmierci.
Cmentarz na wesoło
Na wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO cmentarzu w rumuńskiej Sapancie nikt nie płacze. Dookoła cerkwi stoją niczym wycięte z dziecięcej kreskówki, oblane radosnymi barwami: niebieskim, zielonym, czerwonym i żółtym krzyże. Jest ich ponad 800, a na każdym wyrzeźbiona w formie płaskorzeźby historia związana z pochowanym tu zmarłym. Odwiedzający cmentarz zginają się w pół ze śmiechu czytając wesołe historyjki i oglądając komiksowe obrazki, autorstwa Stana Patrasa, lokalnego rzeźbiarza. A ten nie podarował nikomu – zmarłemu pijakowi zarzuca pijaństwo, damie lekkich obyczajów cudzołóstwo, żałuje kilkuletniej dziewczynki zabitej przez samochód, sklepikarza gani za chciwość. To coś więcej niż cmentarz. To kronika życia i śmierci, spisywana na drewnianych nagrobkach od 85 już lat. Mówi się o nim Vesel Cimintiri – Wesoły Cmentarz. I tutaj naprawdę nie wypada się smucić.
Tak samo jak w Ghanie, w Afryce, gdzie śmierć zawsze wiąże się z ponownymi narodzinami, nowym życiem. A w nie – jak sami Ghańczycy twierdzą – trzeba wejść w dobrym stylu. Dlatego od ponad 30 lat chowają swoich bliskich w trumnach, których wygląd związany jest z pracą lub życiem zmarłego. Nikogo nie dziwią uliczne kondukty pogrzebowe niosące wielkie butelki CocaColi, 2-3 metrowej długości mercedesy, wielkie owoce ananasa czy długie na 3 metry tuńczyki. Kolorowe, wręcz idealnie przypominające pierwowzory są trumnami, w których nowe życie zaczynają zmarli.
Cmentarz mocno zakrapiany
Na wesoło obcują też ze zmarłymi mieszkańcy Białorusi. W czasie białoruskiej Radunicy, święta wywodzącego się jeszcze z czasów pogańskich jada się obiad na zasłanym obrusem grobie rodzinnym. Dookoła usadawiają się domownicy by przy posiłku wspominać zmarłych, pośpiewać i zapłakać. A że domowej roboty alkohol leje się strumieniami to po kilku godzinach na smutnych twarzach żałobników pojawia się rumieniec i uśmiech. Święto kończą tańce, zabawa trwa często do późnych godzin nocnych. Nie mniej widowiskowo celebrowani są zmarli na Czerwonej Wyspie – Madagaskarze. Życie Malgasza z prowincji toczy się wokół hodowli krów zebu. Te nie dają ani mleka ani mięsa i wydawałby się, że zajmowanie się nimi to strata czasu. Nic bardziej błędnego.
Po śmierci właściciela są gwarantem dołączenia do Razana – przodków, którzy – wg wierzeń Malgaszy – żyją w równoległym świecie, mieszając się ciągle do spraw doczesnych. Dlatego prędzej Malgasz odda własne życie niż pozbędzie się swojego zebu. Po śmierci zmarły zostaje zapakowany w ozdobne, jedwabne szaty i umieszczony w tymczasowym grobie by po kilku latach zostać odkopany i przeniesiony – wraz z należnymi honorami – do właściwego grobu. Ten wygląda niczym wielki, kamienny bunkier, udekorowany dookoła rzeźbionymi palami, często o tematyce erotycznej. Nie dziwią też zgromadzone rogi zebu, tych może być przy grobie nawet kilkaset. Raz na jakiś czas zmarłego wyciąga się z grobu, przebiera w nowe szaty – podobnie jak w Ghanie musi wyglądać stylowo – i po przetańczeniu z nim dookoła grobowca umieszcza z powrotem. Święto to, zwane famadihana to wielka rodzinna impreza, trwająca niejednokrotnie kilka dni i dowód na to, że dla Malgaszy życie doczesne i śmierć zlewają się w jedną całość. Na indonezyjskiej Sulawesi ginie nawet 200 – 300 sztuk wołu podczas jednej, trwającej wiele dni uroczystości pogrzebowej. Każde poświęcone zwierze to większa szansa na godne życie po śmierci. Zmarłych grzebie w trumnach w kształcie łodzi, umieszczonych w jaskiniach, wydrążonych w ścianie wysokiego urwiska. Każdego roku jeden śmiałek z rodziny spuszcza się na linie aby zaspokoić pragnienie zmarłego – podać jedzenie i picie.
Śmierć po amerykańsku
Wśród mieszkańców Ameryki Łacińskiej życie i śmierć przenikają się z codziennością. Często w domach widuje się niewielkie kapliczki, gdzie zawsze pali się światło i stoi jedzenie przeznaczone dla zmarłych. W Nikaragui rodziny spędzają Święto Zmarłych śpiąc obok grobów. W Meksyku rozbrzmiewają serenady, a spotkania na cmentarzu mają charakter rodzinnych festynów, pełnych jedzenia i alkoholu. Podobnie w Ekwadorze, gdzie rodziny raz w roku czekają aż zmarły powróci na ziemię i dlatego przygotowują dla niego ulubione – za życia – dania i napoje. W Gwatemali cmentarze znaczą coś jeszcze. Mimo, że ozdobione są krzyżami ich kolorowy charakter symbolizuje majańską, zniszczoną przez białych konkwistadorów i misjonarzy kulturę. Majowie przychodzą tam by palić na niewielkich stosach pokarmy, czekoladę i modlić się do swoich majańskich bogów o pomyślność – przede wszystkim dla żywych.
Coś szczególnego musi być w cmentarzach, skoro wiele osób lubi na nich przebywać, ot tak po prostu. Są miejsca, w których cmentarna atmosfera udziela się nie tylko ludziom. W Perth, stolicy Australii Zachodniej, cmentarz przypomina te z amerykańskich filmów. Zielony trawnik, co kawałek tryskają zraszacze. Od czasu do czasu, omijając leżące płasko na ziemi niewielkie tabliczki z nazwiskami zmarłych przejeżdża kosiarka. Niby nic gdyby nie fakt, że operator pojazdu ma jeszcze jedno zadanie. Zgrabnie omijać liczne kangury, które na cmentarzu spędzają wolny czas, czekając na kolejny pochówek i świeże kwiaty, na deser. Obserwując odwiedzających to miejsce nie ma się pewności czy przyszli tu odwiedzić zmarłych czy pooglądać kangury.
Oświadczyny i teledysk z życia
Zupełnie inna funkcją pełni jeden z najsłynniejszych – po egipskich i majańskich piramidach – grobowiec świata, Taj Mahal. Białe marmury i sklepienia w szczególny sposób przyciągają pary, które okres beztroski chcą zamienić w poważne narzeczeństwo. Nie do końca wiadomo co sprawia, że młodych mężczyzn właśnie tam nachodzi ochota oświadczyn. Ten najwspanialszy pomnik miłości mężczyzny do kobiety faktycznie jest grobowcem, który mogolski Szach Jahan wzniósł w XVI wieku na cześć swojej żony, zmarłej przy porodzie ich 14. dziecka.
Upłynie jeszcze trochę czasu nim cmentarze znikną z otaczającego nas krajobrazu. Tymczasem czeka nas nie mała rewolucja. W 2005 jedna z amerykańskich firm z Miami przestawił wynalazek zwany Tombstone. To zasilany energią słoneczną, multimedialny zestaw, składający się z panelu sterowania i monitora. Zamontowany w grobowcu wyświetla kilkuminutowy film z życia zmarłego. W Internecie powstaje coraz więcej wirtualnych cmentarzy, na których można wykupić grobowiec, złożyć kwiaty a nawet kondolencje rodzinie zmarłego. Wprawdzie budzą wiele kontrowersji ale są wymownym znakiem naszych czasów. I tylko kostucha pozostaje niezmiennie taka sama – jak w średniowiecznym tańcu śmierci – sprawiedliwie traktująca wszystkich ludzi niezależnie od statusu majątkowego. I nieuchronna.
Ps. A jeśli ci mało to zobacz film o mobilnych cmentarzach, na których nieboszczyk… A zresztą: zobacz film!