Przez ostatnie dwa tygodnie byłem na Kubie. Wpatrywałem się w Hawanę i w jej zmarszczki. Głębokie, mocne bruzdy czasu, historii i ludzkich losów. Zmarszczki, których nie da się wygładzić.
Poza turystycznym szlakiem, dreptałem długie godziny ulicami Starej Hawany i przyległych dzielnic, zadzierałem głowę, wtykałem ją w okna i w bramy podwórek. Sprawdzałem. Szukałem śladów. Śladów, które wskazywałyby zmiany. Zapowiadane zmiany. Przyjście nowego. Nic z tych rzeczy, nic nowego, wszystko stare. Po staremu. Hawana wciąż się trzyma. To znaczy wciąż chyli się ku upadkowi. Pada pod presją czasu, wilgoci, wiatrów i zwykłego, ludzkiego zaniedbania. Miejsca, które tętniły życiem gdy byłem tu ostatnim razem zabite są dyktą, walą się. Przerośnięte krzewami i drzewami, które niczym puszcza w kambodżańskim Angkor znalazły tu sobie świetne pole do popisu. By pokazać, że to koniec. Żywa ruina. Żywa bo z ludźmi. Ci wylegają na ulice, siedzą na progach, wyglądają z okien i balkonów. Wieszają pranie, kręcą wałki na głowach, grają w domino, w piłkę, baseball, naprawiają zdezelowane, amerykańskie krążowniki czasu. Z okien paladares sprzedają pizze i wodę, soki i ryż z czarną fasolą. Jedzenie ulicy. Czekają na zmiany. Aż przyjdą.

Dawna drukarnia, bez ścian, bez funkcji, bezużyteczna. Czy za rok, gdy znów odwiedzę Hawanę znajdę resztki tych zmarszczek?
W Hawanie chciałem wyśledzić JR-a, właściciela największej galerii na świecie. Artysty, który wziął ślub z ulicą i od wielu lat jej nie opuszcza. Chociaż to ostatnie zdanie nie jest do końca prawdziwe, ale miałem się o tym przekonać dopiero później. Poznałem go już jakiś czas temu, gdy w 2007 roku zaszokował cały świat klejąc na Wielkim Murze Niezrozumienia, oddzielającym Palestynę od Izraela wielkie portrety Palestyńczyków i Izraelczyków. Twarzą w twarz (Face 2 Face). Zburzył tym samym jedną z warstw Muru – Warstwę Poznania. Portrety przedstawiały takich samych ludzi, robiących to samo, oddzielonych Murem Wyznania. Zaszokował. Dał do myślenia.
W Hawanie realizował inny projekt. Mniej polityczny. The Wrinkles of the City. Zmarszczki miasta. Wraz z José Parlá, pochodzącym z Kuby artystą z USA, autorem symbolicznych grafik, towarzyszących dziełom JR. W ramach akcji, wielkie, obdarte z godności ściany hawańskich kamienic zaklejone zostały równie wielkimi portretami równie obdartych z godności mieszkańców Królowej Karaibów, którzy pamiętają jeszcze czasy sprzed rewolucyjnego eksperymentu Fidela Castro. Tym samym, chyba pierwszy raz w historii porewolucyjnej Hawany na murach pojawił się ktoś inny, ktoś o wiele bardziej ważny od Che, Castro czy Cienfuego – zwykli ludzie, bijące serca tego miasta. Szukałem ich, ludzi, na ścianach. Trzy lata od zakończenia projektu prawie zniknęli. Zmyły ich zwrotnikowe burze, zdarły huragany, zburzyły wielkie łyżki koparek. Zniknęli w gruzach walących się ścian. I tym samym JR przegrał, opuścił hawańską ulicę. A ludzie? Zostali. Część w pamięci świadków tego artystycznego happeningu. Cześć w domach, na szybko skleconych antresolach, w leżakach i wyleniałych siennikach. Każdego roku mają coraz więcej zmarszczek i coraz mniej nadziei na zmiany.

Chowają się w obłażących starością tynkach. Tak samo jak w chłodzie i mroku własnych domów. Habaneros…