I znów jadę na Kubę. I znów robić zdjęcia. I znów mam nadzieję, że……że do kolekcji moich ulubionych dojdą kolejne i kolejne. Kuba to moim zdaniem najlepszy plener fotograficzny dla tych, którzy są zakochani w fotografii społecznej, lubią ludzi, rozmowy, są ciekawi jak myślą, żyją inni. Tutaj czas płynie w nieco innym tempie, inne są potrzeby, inne plany. Kubę nazywam czasem “big brotherem”, ale to dość przewrotne określenie. Bo mimo, że nam, przybyszom wydaje się, że oglądamy jakiś show, to w rzeczywistości my jesteśmy aktorami. Kto był na Kubie ten wie o czym piszę.
Cóż, tymczasem kolejny wybór, nowa kolekcja moich ulubionych zdjęć. Po kwietniowych warsztatach mam nadzieję, że dojdą kolejne.
Zapraszam na moje WARSZTATY FOTOGRAFICZNE NA KUBIE – kwiecień/maj (majówka). Więcej informacji tutaj. Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco.

Włóczenie się ulicami Hawany to świetny pretekst do poznania tajników street photo – fotografii ulicznej. I polubienia jej.

Malecón to miejsce na osobną historię. Do czego porównać? Jak krakowski rynek, Łódzka Piotrkowska, Monciak i plaża w Sopocie razem wzięte. Idealne do fotografowania.

Jedyne ograniczenie dla Kubańczyków w zakresie malowania fasad, bram i murów to dostępność farby i fantazja.

Na bruku Trinidadu zdarłem nieco podeszwy. Gdy ktoś mnie pyta co robić w tym mieście, odpowiadam – nic, być. To wystarczy.

Tradycja miesza się ze współczesnością, santeria z festynem. Zasada jest prosta: jeśli usłyszysz bębny – natychmiast kieruj tam swoje kroki!

Kubańska prowincja rządzi się swoimi prawami. Lubię się błąkać pośród pól, gospodarstw. Zatrzymywać, zagadać, napić się, posłuchać.

Kubańska motoryzacja – rzecz warta każdych pieniędzy. Nie, żeby kupować, ot by przejechać się pojazdami z amerykańskich filmów.

Nie ma Facebooka, mało telewizji… Dzieciaki szaleją na ulicy. Jak za czasów mojego dzieciństwa. Zazdroszczę im.