Lubię jeździć na nartach, każdego roku staram się spędzić przynajmniej tydzień na dwóch deskach. Najczęściej jeżdżę do austriackiego Tyrolu, bo to mój ulubiony region. I zawsze zabieram ze sobą mój fotograficzny plecaczek.
I zazwyczaj plecaczek grzecznie leżakuje w hotelu, czekając aż po całym dniu szusowania wrócę i przesunę go z kąta w kąt. Bo albo jazda na nartach albo fotografowanie.
Próbowałem, przysięgam. Miałem nawet świetny model plecaka Lowepro, który idealnie nadaje się do takich akcji. Ale nie dałem rady, głowa mnie “nie puszczała”. Gdy miałem świadomość, że na plecach wiozę 3 obiektywy, lustrzankę, lampę, fotobank nie mogłem jeździć tak jak jeżdżę gdy nic mi nie zajmuje pleców. Bałem się ostrzej, bałem się gdy bardziej stromo. No i do tego to całe zamieszanie przy wsiadaniu na wyciąg: dojazd, kije w jedną ręką, plecak do przodu na jedno ramie, siadamy, barierka w dół. No i potem na odwrót, zsiadając. I ciągła uwaga, żeby gdzieś nie wywalić się i nie uderzyć sprzętem w ubity śnieg. A gdy się zatrzymywałem – litania czynności od nowa: kijki w śnieg, rękawiczki, plecak, otworzyć wyjąć, czekać. A gdy wiatr wywalił kijek i ten zjechał po stoku… Nie na moje nerwy.
Początkowo walczyłem, myślałem tak: wezmę sprzęt, pojeżdżę chwilę i pofotografuję. A potem zadekuję gdzieś plecak i wrócę, już na lekko, dla przyjemności. Ale gdzie zostawić plecak? Pewnie gdybym go po prostu położył gdzieś przy wyciągu, na górze, to nic by mu się nie stało. A gdyby jednak? Cały czas myślałbym o tym, natrętnie. Nerwica gotowa.
Z drugiej strony szkoda czasu jechać w dół, ściągać narty, gnać do hotelu, wracać, znów wjeżdżać. Szkoda dnia. Rezygnowałem więc, stawiając jazdę ponad fotografowanie. Ten jeden raz.
W końcu dostałem coś małego, taki lepszy kompakt, który pozwala zapisać zdjęcia w rozsądnej rozdzielczości i można go wcisnąć do kurtki narciarskiej. I zacząłem robić pierwsze zdjęcia… z wyciągów. Bo szkoda mi czasu na zatrzymywanie się po drodze. Znów wygrywa jazda i szaleństwo świetnych, twardych, alpejskich stoków. A te kilka minut w kolejce to i szansa na zupełnie inną perspektywę jak i pomysł na nudne podjeżdżanie.
Ostatnio byłem w Ischgl i w Soelden, w Tyrolu oczywiście. Dwa tereny z mojej pierwszej piątki. Ischgl to w ogóle mój ulubiony teren narciarski. I gdy tak sobie siedziałem na wyciągu pomyślałem, że te krótkie minuty jazdy to świetne chwile do fotografowania.
Oglądacie więc moją pierwszą sesję wyciągową. A skąd ten kolorek? Zdjęcia z premedytacją postarzyłem, próbując nadać im kolorystyczny sznyt, który podpatrzyłem w jednej z gablot gdzieś w restauracji w Soelden. Miały wyglądać jak stare, kolorowe fotki, z których uciekły barwy. Albo lab zawalił sprawę i źle przygotował chemię.