Moje fotograficzne podsumowanie minionego roku czyli zdjęcia, które najbardziej lubię.
W sumie to nie jest ranking najlepszych zdjęć, ale subiektywny wybór tych, z którymi łączą się największe emocje. Po prostu je lubię i już. Fakt, niektóre mi się podobają. Ale właśnie dlatego te kilka zdań, które znajdziecie pod każdym ze zdjęć to nie suchy, techniczny opis, a raczej zapis emocji, wrażeń. Czegoś co dla mnie ma znacznie większe znaczenie od technicznych dywagacji. Pewnie dlatego, że fotografując staram się zwracać uwagę właśnie na emocje. A dopiero w drugiej kolejności na wszelkie technikalia.
Cóż, miłego oglądania.

Dziewczyną stycznia została… Islandia. Zima na tej niewielkiej wyspie to doznanie samo w sobie – niesamowite. Nowa definicja słów: surowy, potężny, majestatyczny. Dla mnie przyjemność podwójna: nie dość, że odwiedziłem wyspę zimą to na dodatek miałem okazję poprowadzić tu warsztaty fotograficzne…

…co oznaczało poranne wstawanie – tak ok. 10.30 – i długie, wieczorne rozmowy. Jednym zdaniem – było wspaniale. Zimą na Islandii fotografuje się dość szybko. Dni są bardzo krótkie, a pory najpiękniejszego światła szybko przemijają.

I nie byłoby nic takiego w tym styczniu gdyby nie fakt, że chwilę wcześniej wróciłem z innej wyspy, a precyzyjnie z wysp. Z Malediwów. Wybrałem to zdjęcie bo jest dla mnie wręcz archetypem tego co kryje się pod nazwą Malediwy. Synonimem nieznośnej lekkości tropikalnego bytu.

Caaaalpe! Moja druga ojczyzna. Żartuje. Ale faktem jest, że po niespiesznym początku roku lutowy wyjazd do Hiszpanii był kontynuacją przyjemnego, nieznośnego, lekkiego… Przynajmniej z pozoru. To zdjęcie jest w zasadzie ukoronowaniem tygodniowej harówki z Szymonbajkiem. W efekcie wyjazdu powstało mnóstwo zdjęć, a ta fotografia jest dla mnie symbolem tamtych chwil.

Jerozolima mnie przerosła. Dawno nie widziałem takiego miasta. Stara Jerozolima sprawia wrażenie jakby była gotową scenografią filmu. Pierwsze dni były ciężkie – trudno było pojąć wszystko to co działo się dookoła. Zrozumieć, poznać. Spróbować opisać. Zdjęciem. Ta fotografia w dużym stopniu jest zwieńczeniem tego co udało mi się w ciągu tygodniowego pobytu w Świętym Mieście sfotografować.

Majowy Amman – jedno wielkie zaskoczenie. Z pozoru nieciekawe miasto, w którym fotograf czuje się dość swobodnie. Gdybym miał określić jednym słowem co napędza, fotograficznie, Amman – powiedziałbym: absurd. Mnóstwo fotograficznie absurdalnych miejsc. Kontrastowych. Mekka fotografii ulicznej. Jordania to w ogóle świetne miejsce na zdjęcia.

30 stopni powyżej zera w lipcu kilkaset kilometrów na północ od koła polarnego? Tak. Zupełnie letnie fotografowanie w miejscu, w którym miało być zupełnie inaczej. W efekcie wiele miejsc wygląda co najmniej dziwnie.

Gdyby ktoś zapytał Niemca z NRD, albo z RFN, jakieś 30 lat temu, czy wierzy, że kiedyś nie będzie muru w Berlinie, ten zapewne parsknąłby śmiechem. Muru jednak nie ma, resztki stały się wielką, plenerową galerią i miejscem gdzie każdy chce mieć zdjęcie “w tle, na tle”. Mur nie dzieli, łączy. Jeśli ktoś szuka pomysłu na weekendowe fotografowanie – Berlin to idealne miejsce. Polecam.

Wróciłem tu po wielu latach, znów z aparatem. Tym razem było nieco inaczej. Wiedziałem dokładnie czego oczekiwać: co będzie się działo, jak i kiedy. Wypatrywałem więc ludzi, dla których Święta Góra Grabarka to miejsce święte. Udało mi się?

Spokój w Wietnamie. Oksymoron 🙂 Szalony kraj pełen energii. Hanoi – wspaniałe. Ale spokój, po dwóch tygodniach błąkania się, znalazłem w zatoce Halong Bay. I szukałem sposoby by zapisać ten mój stan na zdjęciu.

Nigdy nie byłem w Toskanii. To zdjęcie z Toskanii. Tyle, że z jej północnego koniuszka, z okolic Carrary. Zupełnie inna Toskania. Kolarska mekka. I znów długie dni uganiania się za kolarzami. I znów mnóstwo pracy. Satysfakcjonującej. Wkrótce publikacja. A tymczasem jedno zdjęcie, nie najlepsze. Ale oddające urok październikowego wyjazdu: złotej, włoskiej jesieni.